Cóż, ach cóż…

…zajęło Purplę na tyle, że jej pełno, a jakoby wręcz przeciwnie, zapytacie?

Purplę zajął rozwód, a konkretnie powstrzymywanie podłych i mrocznych zamysłów, które rozwód podsuwały jako rozwiązanie dające co prawda niewiele satysfakcji, jednakże będące najbardziej humanitarnym, jak się zdaje.

Kto Purplę zna, ten wie, że gniazdo Purpla ma małe, ciasne, a dość intensywnie zagęszczone, co od wielu lat jest przedmiotem małżeńskich debat, z których każda kończyła się niczym, aż w końcu kupiono ziemię. Będzie dom. Zanim będzie, będzie się jeszcze wiele działo, ale gdybyście byli ciekawi o co cho, to o to.

Poza tym nieźle, wszyscy w formie, forma Purpli zaś ma kształt niezmiennie najdoskonalszy, gdyż niezmiennie najbardziej w stronę kuli.

Struś nie może jechać z Purplą na zakupy, gdyż musi „osadzić młotek i łopatę”, co każe Purpli myśleć o możliwych zastosowaniach obydwu przedmiotów oraz kolejności ich użycia, oraz obiektu, względem którego będą one teges.

Średni założył zgromadzenie i jest zajęty produkcją emblematów oraz insygniów, co poniekąd podsyca obawę Purpli, która od dawna tuszy, że to się może rozwijać w kierunku jakiejś mrocznej dyktatury z gatunku takich, co ich jeszcze nie było.

Młody wychodzi z uzależnienia od tabletu, gdyż został bezwzględnie przymuszony przez system do opuszczenia domu poprzez otwarcie szkół i Purpla nie przyznała się nikomu, że uczciła to zeżarciem całego marcepana i to po 22:00

Najstarszy zaś rozpoczął pierwsze dorosłe przygody, niektóre zostały nawet niestety zauważone przez Starych i stosownie do okoliczności potępione, a następnie zapisał się na siłownię, gdzie najbardziej koncentruje się na budowaniu wizerunku profesjonalisty oraz kolekcjonowaniu odgłosów i wyrazów twarzy współużytkowników w celu budowania galerii postaci.

A teraz Purpla uda się gdzie należy i obiecuje, że nie zagaśnie póki co.

Średni aktualnie przerabia zakupiony przez Ojca łom na kij golfowy, kij pątniczy i laskę pasterską, a wszystko niemalże jednocześnie, czym najmniej zachwycony jest kot, gdyż aktualnie budowana jest dla niego winda, dźwigana łomem oczywiście, więc Purpla udaje się jeszcze szybciej.

Wasza P.

Przeatrakcje

Dziś jest piękna pogoda, a jutro już zupełnie nie będzie, więc Purpla korzysta z temperatur dodatnich, niskich wilgotności oraz materaca, który sobie kupiła żeby leżeć mniej na szyszkach podczas gdy Struś z losowo wybraną dwójką Hunów opływa jezioro na swoim życiowym projekcie- pontonie z silnikiem.

Ponton z silnikiem daje wiele możliwości i zajmuje hunów na dłużej z uwagi na rozkładanie, pompowanie, montowanie, rozkładanie ciężaru i później odwrotnie. Więc w sumie całkiem spoko.

Ze wszystkich dostępnych atrakcji Hunowie zaliczyli wszystkie możliwe okoliczne bunkry, niektóre zupełnie poza szlakiem, więc z latarkami i w kaloszach (Hunowie i Struś) oraz z oddali i bez przedzierania się przez pokrzywy (Purpla). W międzyczasie Purplę goniły szerszenie i to wielokrotnie, czego świadkami byli wyłażący z bunkra Hunowie, co wprawiło ich w zachwyt i osłupienie wyrażone pełnym niedowierzania i podziwu „TY BIEGASZ!!!!” wyartykułowanym przez Młodego.

Po jednej z wypraw Purpla postanowiła zrobić coś dla siebie i powiedziała, że godzi się na kolejne bunkry tylko pod warunkiem, że zostanie po wszystkim zawieziona na kawę i ciasteczko. Postulat został przyjęty, gdyż miał w sobie potencjał w postaci budy Kebab XXL.

Po drodze zaliczono targ staroci, na którym byli zachęcani do zakupu przede wszystkim oryginalnych płócien wydobytych z niemieckich garaży, oraz nieomal nie zakupili prześlicznych uchwytów do mebli, które po bliższym przyjrzeniu okazały się uchwytami do trumien, na co wskazywały liście palm przeplatane z krzyżami. Strusia bynjamniej to nie zniechęciło, wręcz przeciwnie, więc Purpla korzystając z tego, że dzierży portfel poszła kupić śliwki.

Były duże i pyszne.

Zjadła 6.

A potem pojechali na kebsa i Purpla czuła, że nie powinna go jeść bo „mięso” wyglądało dziwnie, więc wzięła z falafelem. Zawierał on kulki z bułki tartej czegoś nieokreślonego oraz dużą ilość białej kapusty i sera. Purpla zjadła pół i skąd mogła wiedzieć, że to błąd, kiedy zamówiła kawę i serniczek.

Już w połowie serniczka poczuła skurcze, których moc i siłę rozpoznała, choć z dołu brzucha przemieściły się w okolicę żołądka. Zanim zdążyła się spocić i osłabnąć udało się wyjść z kawiarni. Droga do parkingu była długa, po drodze było kilka ławek, a Purpla modliła się, żeby do skurczy nie dołączyły kolejne dolegliwości, szczególnie zaś obawiała się rozwarcia. Gdziekolwiek miałoby ono się rozewrzeć. Droga do domu zlewa się w głowie Purpli w jasną, bolesną plamę, a jedyne o czym marzyła, to żeby Hunowie przestali mówić, oddychać, poruszać się, zadawać pytania, a Struś chcieć zjeżdżać do każdej apteki. Purpla doskonale wiedziała, że cokolwiek rozgrywa się w jej trzewiach, musi przejść całą drogę i bardzo się obawiała, że to stanie się szybko i bardzo starała się, żeby nie zacząć przeć.

Dalszą część popołudnia spędziła z książeczką i pod kołderką i nie jadła po 18.

Czyli jednak można, tylko bodziec musi być silny. Na wszelki wypadek Purpla postanawia unikać falafela jak ognia, szczególnie w towarzystwie zapieczonej z serem kapusty.

Śliwek nie potrafi unikać.

Wasza P.

Przeczyściec

Purpli długo nie było, bo była zajęta wieloma sprawami, z których to po części coś wyszło, a w pozostałej większości nie wyszło nic, ale zanim nie wyszło, to Purpla musiała się napracować przed, albo po.

Wyszło z Hunami, bo udało im się uzyskać promocje do kolejnych klas, co dla celów motywacyjno- rozwojowych musiało być wielokrotnie i przy różnych okazjach podważane, co wymagało wiele wysiłku oraz czynności dodatkowych i towarzyszących. Purpla jednak finalnie mogła odetchnąć i obejrzeć dwa z trzech świadectw, gdyż Młody miał umówionego fryzjera, a wiadomo, że są sprawy ważne i ważniejsze.

Dwie trzecie Hunów następnie zostało oddtransportowane na obóz, co uczyniło Purplę i szczęśliwą i trochę nie do końca w tym samym czasie, bo to trochę tak jakby bardzo gwałtownie i nieoczekiwanie pozbyć się zaparcia. W sklepie meblowym na przykład. Niby ulga, ale co z nią zrobić.

Reszta natomiast zupełnie się nie udała, więc Purpla nie kupiła wymarzonego domu, bo jednak woli czyste prawne sytuacje od uroczych sprzedających, pomimo ich gorących zapewnień, że wszystko się ułoży i będzie pani zadowolona. Purpla kompletnie nie wie skąd w pewnych momentach życia bierze się jej stanowczość, ale godzi się na wiele zjawisk, których nie rozumie, więc tak było i tym razem.

Godzenie się na rzeczy niezrozumiałe było znacznie trudniejsze kiedy naród wybrał co tam wybrać miał i to dla Purpli było trudne w cholerę. I bardzo musiała się napracować z tym wszystkim, bo to jest w tej samej kategorii co siadanie na tarczowej pile okrakiem, ale za pół browara i pasztet i Purpla nie wie, skąd to się bierze, że ludziom ten pasztet aż tak smakuje.

Ale póki co Purpla odpoczywa.

Jest puszcza, jeziora, muchi, ale komarów zdecydowanie mniej niż ktoś by się mógł spodziewać.

Zabraliśmy ze sobą jedno zwierzątko, bo nie znaleziono chętnych na dokarmianie.

Ciekawe ilu statystycznych rodaków podróżuje na Mazury z dwoma terrariami, w jednym z których mieszka modliszka, a w drugim świerszcze na obiady, czyli taka trochę dieta pudełkowa.

Jest pięknie.

Wasza Purpla.

Najgorzej

Dzisiejsza pogoda bardzo cieszy Purplę z powodów wizerunkowych.

Nie wiem czy pamiętacie takie drewniane domki co się stawiało na półce żeby wiedzieć czy będzie padało. Tam był taki zaczarowany mechanizm, że chłop wychodził z domku jak miało być słońce, a baba zwiastowała deszcz. Nie wiem czy to prawda, czy znowu ktoś Purpli pocisnął kit w dziecięctwie (jak z tym pociągiem 😉 ), ale podobno te czary to koński włos, który się skręca pod wpływam wilgoci i dlatego baba wyłazi z domku. Z powodu tego przekrętu, viadomix, bo baby z domu bez powodu nie wychodzą.

Podobnemu prawu podlegają włosy Purpli i dziś jest ten dzień, kiedy Purpla z dumą nosiła na łbie burzę mięciutkich, naturalnie skręconych loczków i ani deszcz, ani burza idzie, ani że kropi i zaraz lunie nie zepsuło jej humoru, choć to wszystko się wydarzyło. No.

A najgorzej jest, bo dzieci Purpli najbardziej z pieczywa uwielbiają solanki, czyli szatańskie buły posypane solą i kminkiem. I w sumie niech tam sobie lubią co chcą, ale one te solanki kroją na desce i to jest jeszcze bardziej najgorzej.

Bo kiedy późnym wieczorem Purpla zaczyna pełzać po domu i nerwowo rozglądać się na boki w poszukiwaniu czegoś pysznego i znajduje naleśniczka z wczoraj i powidełka śliwkowe, i kiedy sobie tego naleśniczka trzaśnie na deseczkę, posmaruje powidełkiem, zwinie w rulonik i uradowana ulokuje się z nim pod kocykiem, to w drugim kęsie rozgryza kminek, a to się rozlewa w ustach i nie gaśnie, a Purpla czuje, że oto została słusznie ukarana za żarcie po nocach.

No.

Wasza P.

Jesteś Dzikiem

„DZIK STRASZYŁ DZIECI, WCZEŚNIEJ ZJADŁ IM PIEROGI”

To był jeden z najlepszych od wszystkich nagłówków świata. Purpla przeczytała go trzy razy zanim uniosła lewy kącik ust, zrobiła printskrina i wysłała go dalej, niech się radość mnoży przez dzielenie.

Jeszcze kilka sekund minęło, zanim Purpla poskładała w sobie jakiś przedziwny stan, który mieszał jej to, co i tak ma we łbie zawiłe oraz wprowadzał niejasny żal i niepokój i to w czasie, kiedy powinna uważać z nożem.

Zjadł.

Im.

Pierogi.

ZJADŁ.

Bosze…

Nikt nie wie jak to się dzieje w głowie Purpli, że oto nie jakieś anonimowe dzieci w Legnicy, ale ona, ONA właśnie siedzi za tym stoliczkiem z fotografii, przed tym blokiem z fotografii i oczyma pełnymi łez patrzy na umazany świńskim ryjem talerz, na którym jeszcze przed chwilą kusiły obietnicą wszystkiego co piękne parujące, lśniące od masełka, pofałdowane jak pszeniczne łany głaskane wiatrem… pierogi.

Pewnie ze sześć ich było.

I teraz, kiedy cała purplowa jaźń, całe głodne jestestwo jest oczekiwaniem na pierwszy kęs, kiedy cała jest wielkim, pożądliwym, porcelanowym kubkiem smakowym z Miśni, teraz właśnie, na milisekundę przed spełnieniem, jakaś śmierdząca, galopująca, włochata dzika masa drapieżnie wdziera się w tę anielską pieśń swoim oślinionym ryjem i prostackim chrumkaniem, czkając i łypiąc przekrwionym ślepiem rzuca się w środek Purplowego oczekiwania i ŻRE, prostacko i prymitywnie, brukając swoim tępym nieokrzesaniem ulotność tego, co się nie zdążyło dokonać…

O ja cież pierdulę…

Jak bardzo Purpla nienawidzi dzielić się jedzeniem…

To jest coś takiego, że talerz Purpli jest święty. Dotykać go mogą tylko jej konsekrowane ręce, a jakikolwiek fragment sztućca wycelowany mniej więcej w kierunku jego zawartości sprawia, że Purpla zaczyna świecić na czerwono, choć wewnętrznie.

Jakby dorastała co najmniej w miejscu, w którym jakieś popłuczyny manny spadają na ziemię jedynie raz w miesiącu i w dodatku większość zatrzymuje się na górnej części listowia ogromnego baobabu.

Zapewniam was, że po Purpli zdecydowanie mocno widać, że tam nie dorastała.

Dorastanie Purpli przebiegało w kuchni. Przy piecu, w którym buzował ogień postawili mały stołeczek, który w rodzinnych stronach Purpli nazywał się ryczka. Przy piecu krzątała się Babcia, obok pieca siedziała Purpla, na piecu coś bulgotało, skwierczało, przesuwano garnki, a bardziej przy środku, a z brzegu, a przełożyć do rynki. Babcia śpiewała wszystko, co przyszło jej do głowy, Purpla jej wtórowała i nie mogła się doczekać aż Babcia podsunie jej pod nos gorącą próbkę swojej genialnej alchemii ze słowami

-A dmuchej, bo gorke…

Kwaśny jak dorastanie na blokowisku żur, słodki kołocz z posypką, grysik w kostkę do rosołu, młoda kapusta z zasmażką na smalcu ze słoniny od Dzidki, co to była odłożona z wdzięczności za makatki, które Babcia wieczorami dziubała szydełkiem, przeciągając pętelki włóczki przez oczka brzydkiego parcianego materiału tworząc abstrakcyjne krajobrazy światów, których nikt nie podejrzewał o przebywanie w jej głowie.

Zapach octu, pieprzu, masła w rondelku, kiszonego ogórka.

Dźwięk plaskającego o blat dobrze wyrobionego ciasta, kląskanie ucieranego w makutrze kremu, dźwięk, którego nie sposób nazwać, gdy płaty przeschniętego lekko ciasta na makaron były zwinięte w spiralę i wprawnie szatkowane na cieniutkie nitki, a potem ich szept, gdy rozdzielane niewidzialnymi ruchami jej palców opadały na wykrochmalone ścierki wysypane mąką.

Purpla uczyła się jeść oczami, uszami, węchem, gestami, ruchem. I śpiewała. Pewnie od momentu, kiedy była w stanie siedzieć, ta kuchenna ryczka obita ceratą w różyczki była miejscem świętym, ulubionym, gdzie można było sobie pobyć w tym misterium, poobcować z artystą i jednocześnie pośpiewać Nieszpory dając świeczkę i ogarek zgodnie z przydziałem.

Purpla uwielbia gotować. W życiu nie korzystała z przepisu, ani jedna potrawa nie była gotowana z miarką, wagą ani książką. Nie żeby Purpla była doskonała, przeciwnie, bardzo chciała otwierać te wszystkie książki i odtwarzać te scenariusze, jednak zawsze kończyło się tak samo.

-Srać to!- warczała Purpla trzaskając okładką książki i już kończyła „na oko” bo „pół łyżeczki kaszy jaglanej uprażyć na patelni” było takie straszliwie ograniczające i nudne… Pachniało jej to rezultatem z góry określonym i założonym i nie było mowy o jakimś dążeniu i poszukiwaniu, więc już reszty Purpla szukała podążając za smakiem, jaki sobie wyobraziła.

Nie zna więc wielu smaków z tch, które znać powinna, bo zna inne, jakie sobie wyobraziła patrząc na ilustrację opisaną „propozycja podania”.

Purpla kocha jedzenie.

Najbardziej na świecie.

Dopiero w dorosłym życiu nauczyła się, że podsunięcie talerza komuś kochanemu obok z zagajeniem „chcesz spróbować?” jej nie zabije. Purpla jednak robi to tylko dla tych, których kocha, bo wtedy jej serce oblepione miłością nie rozpada się na kawałki. Firmowe kolacje, podczas których jakaś wysztafirowana pinda mierzy widelcem w jej sos, sorbet, czy inny mus to jest podrzynanie gardła patyczkiem do lodów, choćby wysztafirowana pinda była przemiłą koleżanką jeszcze trzy minuty temu.

Ale teraz i jeszcze kilka minut po, jest potworem, defragmentującym duszę Purpli sztachetą, z której obłazi zielona olejna farba. Aż do czasu, kiedy rana przestanie krwawić i Purpla odżałuje ten kęs, na który była gotowa i którego zabraknie, jak kadencji .

Jedno jest pewne – żaden, żaden ale to żaden dzik nie byłby dopuszczony do pierogów Purpli.

Z kwikiem schowałby się pod krzakiem i musiałby patrzeć, jak Purpla z namaszczeniem celebruje każdy kęs, a oczy miałby pełne łez.

A Purpla zjadłaby wszystko. Wszyściutko. FY-SZY-SY-TY-KO.

Jeżeli jest na sali lekarz, to serdecznie pozdrawiam 😉

Wasza Purpla