Tych klientów nie obsługujemy

Mówili w radiach i telewizorach, że jak już skończymy z pandemią to będziemy padać jak muchy tytułem naszych szeroko pojętych zaniedbań zdrowotnych, bo ludzie do lekarza nie chodzą i będą mieć za swoje.

To jest szalenie ciekawe, szczególnie w odniesieniu do tych wydarzeń, które mają miejsce, kiedy się do niektórych lekarzy idzie, a w ostatnim tygodniu była konieczność i się poszło i chyba niedobrze się stało.

– Następnym razem ty z nim jedziesz, bo ja raczej nie powinienem się tam ponownie pokazywać- rzekł Struś, a było to tak:

Kiedy tylko pogoda popuściła na chwilę z deszczami, Struś zapakował Hunów i cały arsenał posiadanej broni, obuwia, odzieży ochronnej i umundurowania by wyganiać się po opuszczonym poligonie i narobic sobie siniaków różnego pochodzenia, co z niezrozumiałych dla Purpli powodów czyni ich szczęśliwymi. Wrócili późno i natychmiast zostali szczegółowo przeegzaminowani na okoliczność kleszczy, z którymi Purpla zna się wystarczająco dobrze, by ich nie lubić

Najstarszy miał ich na sobie ze trzy, więc już następnego dnia Purpla zadzwoniła do przychodni by poprosić o antybiotyk, bo najwredniejsze są te malutkie, a te właśnie z Najstarszego zdjęła.

Dzwoniła. I dzwoniła. Dzwoniła rano, w południe i po nim.

Dzwoniła pod rząd kilkanaście razy i każdorazowo słyszała, że abonent nie teges, na zmianę z sygnałem telefonu, którego nikt nie odbiera, a wszyscy co go słyszą wiedzą, że kto podniesie ten parówa.

Po tygodniu Struś zapakował Najstarszego i stawił się pod przychodnią osobiście, bo do jasnej cholery.

– Nie wolno tak, trzeba dzwonić! – krzyknęła pani recepcjonistka do Strusia, który przestał już walić w drzwi

– Od tygodnia dzwonimy. O różnych porach i o każdej z nich wielokrotnie. I owszem, możliwe.

-Dzwonić trzeba!- dokrzyknęła pani nie otwierając drzwi i wracając na recepcję, więc Struś wyjął telefon i przyklejony do szyby zaczął dzwonić patrząc wszystkim tym paniom za kontuarem głęboko w oczy i wprawiając je w osłupienie.

– Przychodnia słucham- odebrała ta sama pani i patrząc przez szybę na Strusia kręciła głową z oburzeniem, politowaniem i pewnie wieloma innymi rzeczami na raz.

– Dzień dobry, proszę o pilną konsultację z pediatrą, potrzebny antybiotyk, dziecko pokąsane przez kleszcze. Dodam, że stoję pod drzwiami ogromnie szczęśliwy, że udało mi się dodzwonić- i pomachał paniom, ale nie odmachały

– Momencik- burknęła Pani, odłożyła słuchawkę i zniknęła by za kilka minut ukazać się w drzwiach w towarzystwie stwora ubranego od stóp do głów w każdy środek ochrony osobistej jaki wymyśliła ludzkość, przy czym w niektóre z pewnością dwukrotnie.

-Pan doktor będzie rozmawiał- zaanonsowała, więc Struś posłusznie odsunął się na odległość bezpieczną i to wielokrotnie, podążając za ruchem ręki stwora, w międzyczasie wyjaśniając kim jest i po co przychodzi.

– Zdjęcie przysłać. Będę diagnozował na podstawie zdjęcia.

Tu się już Struś nieco uniósł i oświadczył, że tu nic do diagnozowania nie ma poza faktem bycia pokąsanym i potrzebny antybiotyk na dwa tygodnie zgodnie ze sztuką. A jak pan doktor chce zobaczyć, to tak się uroczo składa, że oni akurat tu są i pokażą

– Zdjęcie. Zdjęcie wysłać. – stwór był nieugięty.

I wtedy Struś stracił cierpliwość.

I to, że zapytał ile zdjęć sraczki w obecnych czasach jest potrzebne do jej zdiagnozowania, to jest małe miki, bo Struś rozkręca się szybko i spektakularnie.

Następnie zadał pytanie czy się szanowny pan doktor na łby pozamieniał z wiadomo-czym, by w następnej kolejności wielokrotnie podważyć kompetencje rozmówcy, niestety również przy użyciu wyrazów.

Po czym oddalił się z godnością trzaskając wszystkim co miał po drodze, jak zrelacjonował Najstarszy po powrocie.

Dla porządku dodam, że bardzo podobny temat w innej przychodni Purpla załatwiła szybko, z uśmiechem oraz zdalnie, co potwierdza jej teorię o tym, że gatunek ludzki nie jest jednorodny.

Struś zaś musi zdecydowanie częściej brać na siebie obowiązki reprezentanta rodziny. Choć bywa nieskuteczny, to miewa potem refleksje, które Purpla bardzo lubi.

Bąćcie zdrowi, jak napisałby Średni.

Wasza P.

Jakiś dziwny czas.

Nawet biorąc pod uwagę, że u Purpli dzieje się niewiele, to ma jakąś niejasną niespokojność, bo dookoła dzieje się zbyt dużo rzeczy niefajnych, żeby Purpli było dobrze.

Chciałaby się przekonać, że „there is no spoon” i to wszystko można zmienić przekręcając jedynie w głowie coś, co sprawia, że rzeczywistość można przeczytać inaczej, ale to tak nie działa. Jakoś nie tym razem.

Tak sobie od kilku dni myśli o tych wszystkich, których powiesili na witrynach z notatką, że tych klientów nie obsługujemy, bo się nie wpisują w to, czego się nie boimy. Oni mają imiona. Jest Grześ, który na ślub znajomych idzie z Adą i tam wysłuchuje, że nareszcie pannę przyprowadził i że kiedy oni, a w domu został Piotrek i pilnuje kotów, ale zanim stanął przy oknie żeby patrzeć przed siebie i nic nie widzieć, wyprasował Grzesiowi koszulę i zapewnił, że wszystko jest ok i ma się bawić dobrze, a pizzę zrobią sobie jutro.

Jest Anka, która mówi, że mieszka z Kamą, bo jest tanio i bardzo się przyjaźnią. A jak tata Kamy dowie się, że jest inaczej, to pewnie umrze bo ma słabe serce, więc jak przyjeżdżają to przemeblowują wynajętą norkę tak, żeby się nie wydało.

Jest Michał, który nie chciał się bawić z chłopakami tylko nosić koraliki i spinki z różyczką, a którego mama prosiła w szkole, żeby porozmawiać z dziećmi i wytłumaczyć, że tak może być. A Michał tak bardzo płacze w nocy i nie śpi. I że tak, to ona kupiła mu koszulkę z Elzą i pozwoliła włożyć do szkoły i teraz żałuje, bo Michał do szkoły wrócić nie chce.

I jest Filip, Zocha i tysiące innych. I są ich rodzice, którzy zwalczyli w sobie wstyd i strach, by przejść żałobę po oczekiwaniach, które spopieliły się zanim zdążyli je nazwać.

Co Purpla by zrobiła, gdyby się okazało, że jeden z Hunów nie jest człowiekiem, tylko ideologią, która burzy, depcze, profanuje i wogóle jest gupia i śmierdzi?

Nie wie. Nie ma pojęcia co by zrobiła, choć wydaje jej się, że miłość, dojrzałość i wsparcie. Nie wie jak długo płakałaby z żalu, że jej dziecko tyle czasu było samo z tym wszystkim, że nie wiedziało czy może i jak może, a potem płakałaby pewnie dalej, że będzie mu źle ilekroć pójdzie na piwo z kolegami z pracy i będzie musiało słuchać tych arcydowcipnych uwag o kimś innym, przy którym nie wolno się schylać po mydło.

A dzisiaj ma nadzieję, że jakaś globalna świadomość otworzy oko i się przeciągnie by to ogarnąć, bo ileż można w takiej bylejakości, miałkości i beztreści.

A poza tym Purpla dowiedziała się dziś że ma widzenie zmierzchowe w normie. Oraz że w normie ma również wrażliwość na olśnienie, z czym się osobiście nie zgadza.

B. uważa, że najbardziej romantyczne badanie to echo serca, ale Purpla uważa, że wrażliwość na olśnienie jest w tym samym secie.

Średni wrócił do domu dziś o 22.30 opanierowany piachem jak schabowy w Teatralnym i nawet powieką nie ruszył, i dał Purpli skończyć o tym jak się martwiła i o zasadach dotyczących jedenastolatków oraz zmroku i kiedy tylko skończyła błysnął okiem i powiedział, że pod blokiem wykopali kapitalną ziemiankę, po czym dał jej buzi i oddał się konsumpcji wszystkiego, na co nie miał ochoty w porze obiadu z uwagi na tę ziemiankę, w której jutro będzie bunkier.

Wasza P.

Najgorzej

Dzisiejsza pogoda bardzo cieszy Purplę z powodów wizerunkowych.

Nie wiem czy pamiętacie takie drewniane domki co się stawiało na półce żeby wiedzieć czy będzie padało. Tam był taki zaczarowany mechanizm, że chłop wychodził z domku jak miało być słońce, a baba zwiastowała deszcz. Nie wiem czy to prawda, czy znowu ktoś Purpli pocisnął kit w dziecięctwie (jak z tym pociągiem 😉 ), ale podobno te czary to koński włos, który się skręca pod wpływam wilgoci i dlatego baba wyłazi z domku. Z powodu tego przekrętu, viadomix, bo baby z domu bez powodu nie wychodzą.

Podobnemu prawu podlegają włosy Purpli i dziś jest ten dzień, kiedy Purpla z dumą nosiła na łbie burzę mięciutkich, naturalnie skręconych loczków i ani deszcz, ani burza idzie, ani że kropi i zaraz lunie nie zepsuło jej humoru, choć to wszystko się wydarzyło. No.

A najgorzej jest, bo dzieci Purpli najbardziej z pieczywa uwielbiają solanki, czyli szatańskie buły posypane solą i kminkiem. I w sumie niech tam sobie lubią co chcą, ale one te solanki kroją na desce i to jest jeszcze bardziej najgorzej.

Bo kiedy późnym wieczorem Purpla zaczyna pełzać po domu i nerwowo rozglądać się na boki w poszukiwaniu czegoś pysznego i znajduje naleśniczka z wczoraj i powidełka śliwkowe, i kiedy sobie tego naleśniczka trzaśnie na deseczkę, posmaruje powidełkiem, zwinie w rulonik i uradowana ulokuje się z nim pod kocykiem, to w drugim kęsie rozgryza kminek, a to się rozlewa w ustach i nie gaśnie, a Purpla czuje, że oto została słusznie ukarana za żarcie po nocach.

No.

Wasza P.

…półkolonie chociaż…

Jak to jest, że kiedy spośród miliona dziecięcych wrzasków Purpla wyłowi

-MAM GLUTA!!! MAM GLUTA!!!

oraz jeszcze do tego

-WON BURAKU!!!

to wie z całą pewnością, że będą to jej osobiści Hunowie.

Nie potrafi ona od wielu lat znaleźć odpowiedzi na pytanie dlaczego inne dzieci zdają się przestrzegać pewnych zasad, podczas gdy jej osobiści Hunowie z całą pewnością je znają. I to by było na tyle.

Zdecydowana większość rodzin na plaży rozkłada kocyk, rozbija obozowisko, układa się i dopiero potem osłaniając parawanami przebiera, spaceruje, czy nawet chlapie wodą, jakoś tak w sposób zorganizowany.

-MŁODY!!! DZIURA!!! SZYBKO!!!

I już cwałują w dół, po drodze zrzucają buty, gacie, koszulki, przywołani zbierają to w garść, któryś zalicza glebę, leci na łeb, pozostali rechoczą, wpadają do wody przewracając się o siebie, a potem się atakują i odpierają szarże niewidzialnych wrogów, bombardują i giną zgodnie, do momentu, aż nie zacznie się prawdziwa jatka, bo któryś chlapnie któregoś…

– CELOWO!!!! UTOPIŁBY MNIE!!!Debil…

Więc na brzeg, z zaciśniętą szczęką, ty TU, ty TU i nie ruszać się. Możecie zakopywać się w piasku.

– CZEGO TY TAK ODDYCHASZ?! No jak ja mam tego debila przyklepać, jak on tak oddycha, że wszystko mi się zsypuje ?!!

Kiedy w piątek zadzwonił telefon i organizator kolonii powiedział, że jedziemy i czy Purpla odwiezie młodych na miejsce, ta odpowiedziała natychmiast, że z radością i postanowiła, że wyjadą z domu już o szóstej i pojadą bardzo powoli.

Śliczna blondynka na kocyku obok otrzepała z piasku rączkę córeczki, podała jej soczek i poprawiła falbankę podczas gdy w tym samym czasie Hunowie złączeni w nierozerwalnym uścisku czterokrotnie przetoczyli się po Purpli każdorazowo zasypując jej oczy i usta piachem i wpychając zapiaszczone stopy do torebki.

Blondynka uśmiechnęła się do Purpli i wywróciła oczyma wskazując na córeczkę, która otrzepywała z kolanka siedem ziarenek piasku:

-I tak to z dzieciakami. Człowiek niby ma weekend a tu…

A tu.

Wasza P.

Jesteś Dzikiem

„DZIK STRASZYŁ DZIECI, WCZEŚNIEJ ZJADŁ IM PIEROGI”

To był jeden z najlepszych od wszystkich nagłówków świata. Purpla przeczytała go trzy razy zanim uniosła lewy kącik ust, zrobiła printskrina i wysłała go dalej, niech się radość mnoży przez dzielenie.

Jeszcze kilka sekund minęło, zanim Purpla poskładała w sobie jakiś przedziwny stan, który mieszał jej to, co i tak ma we łbie zawiłe oraz wprowadzał niejasny żal i niepokój i to w czasie, kiedy powinna uważać z nożem.

Zjadł.

Im.

Pierogi.

ZJADŁ.

Bosze…

Nikt nie wie jak to się dzieje w głowie Purpli, że oto nie jakieś anonimowe dzieci w Legnicy, ale ona, ONA właśnie siedzi za tym stoliczkiem z fotografii, przed tym blokiem z fotografii i oczyma pełnymi łez patrzy na umazany świńskim ryjem talerz, na którym jeszcze przed chwilą kusiły obietnicą wszystkiego co piękne parujące, lśniące od masełka, pofałdowane jak pszeniczne łany głaskane wiatrem… pierogi.

Pewnie ze sześć ich było.

I teraz, kiedy cała purplowa jaźń, całe głodne jestestwo jest oczekiwaniem na pierwszy kęs, kiedy cała jest wielkim, pożądliwym, porcelanowym kubkiem smakowym z Miśni, teraz właśnie, na milisekundę przed spełnieniem, jakaś śmierdząca, galopująca, włochata dzika masa drapieżnie wdziera się w tę anielską pieśń swoim oślinionym ryjem i prostackim chrumkaniem, czkając i łypiąc przekrwionym ślepiem rzuca się w środek Purplowego oczekiwania i ŻRE, prostacko i prymitywnie, brukając swoim tępym nieokrzesaniem ulotność tego, co się nie zdążyło dokonać…

O ja cież pierdulę…

Jak bardzo Purpla nienawidzi dzielić się jedzeniem…

To jest coś takiego, że talerz Purpli jest święty. Dotykać go mogą tylko jej konsekrowane ręce, a jakikolwiek fragment sztućca wycelowany mniej więcej w kierunku jego zawartości sprawia, że Purpla zaczyna świecić na czerwono, choć wewnętrznie.

Jakby dorastała co najmniej w miejscu, w którym jakieś popłuczyny manny spadają na ziemię jedynie raz w miesiącu i w dodatku większość zatrzymuje się na górnej części listowia ogromnego baobabu.

Zapewniam was, że po Purpli zdecydowanie mocno widać, że tam nie dorastała.

Dorastanie Purpli przebiegało w kuchni. Przy piecu, w którym buzował ogień postawili mały stołeczek, który w rodzinnych stronach Purpli nazywał się ryczka. Przy piecu krzątała się Babcia, obok pieca siedziała Purpla, na piecu coś bulgotało, skwierczało, przesuwano garnki, a bardziej przy środku, a z brzegu, a przełożyć do rynki. Babcia śpiewała wszystko, co przyszło jej do głowy, Purpla jej wtórowała i nie mogła się doczekać aż Babcia podsunie jej pod nos gorącą próbkę swojej genialnej alchemii ze słowami

-A dmuchej, bo gorke…

Kwaśny jak dorastanie na blokowisku żur, słodki kołocz z posypką, grysik w kostkę do rosołu, młoda kapusta z zasmażką na smalcu ze słoniny od Dzidki, co to była odłożona z wdzięczności za makatki, które Babcia wieczorami dziubała szydełkiem, przeciągając pętelki włóczki przez oczka brzydkiego parcianego materiału tworząc abstrakcyjne krajobrazy światów, których nikt nie podejrzewał o przebywanie w jej głowie.

Zapach octu, pieprzu, masła w rondelku, kiszonego ogórka.

Dźwięk plaskającego o blat dobrze wyrobionego ciasta, kląskanie ucieranego w makutrze kremu, dźwięk, którego nie sposób nazwać, gdy płaty przeschniętego lekko ciasta na makaron były zwinięte w spiralę i wprawnie szatkowane na cieniutkie nitki, a potem ich szept, gdy rozdzielane niewidzialnymi ruchami jej palców opadały na wykrochmalone ścierki wysypane mąką.

Purpla uczyła się jeść oczami, uszami, węchem, gestami, ruchem. I śpiewała. Pewnie od momentu, kiedy była w stanie siedzieć, ta kuchenna ryczka obita ceratą w różyczki była miejscem świętym, ulubionym, gdzie można było sobie pobyć w tym misterium, poobcować z artystą i jednocześnie pośpiewać Nieszpory dając świeczkę i ogarek zgodnie z przydziałem.

Purpla uwielbia gotować. W życiu nie korzystała z przepisu, ani jedna potrawa nie była gotowana z miarką, wagą ani książką. Nie żeby Purpla była doskonała, przeciwnie, bardzo chciała otwierać te wszystkie książki i odtwarzać te scenariusze, jednak zawsze kończyło się tak samo.

-Srać to!- warczała Purpla trzaskając okładką książki i już kończyła „na oko” bo „pół łyżeczki kaszy jaglanej uprażyć na patelni” było takie straszliwie ograniczające i nudne… Pachniało jej to rezultatem z góry określonym i założonym i nie było mowy o jakimś dążeniu i poszukiwaniu, więc już reszty Purpla szukała podążając za smakiem, jaki sobie wyobraziła.

Nie zna więc wielu smaków z tch, które znać powinna, bo zna inne, jakie sobie wyobraziła patrząc na ilustrację opisaną „propozycja podania”.

Purpla kocha jedzenie.

Najbardziej na świecie.

Dopiero w dorosłym życiu nauczyła się, że podsunięcie talerza komuś kochanemu obok z zagajeniem „chcesz spróbować?” jej nie zabije. Purpla jednak robi to tylko dla tych, których kocha, bo wtedy jej serce oblepione miłością nie rozpada się na kawałki. Firmowe kolacje, podczas których jakaś wysztafirowana pinda mierzy widelcem w jej sos, sorbet, czy inny mus to jest podrzynanie gardła patyczkiem do lodów, choćby wysztafirowana pinda była przemiłą koleżanką jeszcze trzy minuty temu.

Ale teraz i jeszcze kilka minut po, jest potworem, defragmentującym duszę Purpli sztachetą, z której obłazi zielona olejna farba. Aż do czasu, kiedy rana przestanie krwawić i Purpla odżałuje ten kęs, na który była gotowa i którego zabraknie, jak kadencji .

Jedno jest pewne – żaden, żaden ale to żaden dzik nie byłby dopuszczony do pierogów Purpli.

Z kwikiem schowałby się pod krzakiem i musiałby patrzeć, jak Purpla z namaszczeniem celebruje każdy kęs, a oczy miałby pełne łez.

A Purpla zjadłaby wszystko. Wszyściutko. FY-SZY-SY-TY-KO.

Jeżeli jest na sali lekarz, to serdecznie pozdrawiam 😉

Wasza Purpla

Zaczepno-obronnie

Taki to był dzień.

Zaczął się od informacji, że Średni posiada z historii ocenę przewidywaną i ona jest pierwsza po zerze.

Biorąc pod uwagę masę okoliczności, z których to okoliczność taka, że Purpla przypłaca nauczanie zdalne przedwczesnym przekwitaniem jest okolicznością najmniej istotną, to Purplę trafił szlag bezpośrednio w centralny układ nerwowy. W związku z tym szlagiem poczuła Purpla kategoryczny imperatyw do stania się rodzicem, i to tym niedobrym, niemiłym i takim, co powinien odkładać na terapię z okazji dnia dziecka, a nie udawać, że absolutnie nie zgadza się na modliszkę.

Oraz wysłała grzecznego i stanowczego maila do Pani, że nie rozumie w odniesieniu do obecności, ocen cząstkowych oraz braku sygnałów i chętnie powspółpracuje, jednakże będzie wdzięczna jeżeli zrozumie, a to wszystko w międzyczasie i w trakcie wychowywania oraz cedzenia przez zaciśnięte zęby

Chwila zeszła na ustalenie, że to błąd dziennika elektronicznego i tak naprawdę Średni otrzyma zasłużone i ciężko wypracowane trzy, ale co się Purpla w międzyczasie nawychowywała to jeden Pambuk wie.

Więc kiedy tylko uspokoiło się nieco i Purpla zaczęła oddychać zdecydowanie wolniej i popuściła szczękę oraz kilka innych mięśni, Młody wykorzystał zniżkę energetyczną by wymusić wyjazd po obuwie i tam było tylko jeszcze lepiej.

Bo skoro Młody upatrzył sobie TAKIEOTAKIEWŁAŚNIETE, to oczywistym jest, że jak Struś będzie próbował mu udowodnić, że za taką kasę to można kupić inne, to będzie tylko najgorzej i tylko z dupy.

A ten mu dalej, że logika.

Że weź ej, taka kasa za tenisówki

Że a może takie, a takie może i czemu nie takie, jak takie fajne i że pierwsze słyszy, że niebieski nie jest fajny, skoro jest fajny i jak się ma czarne, to przecież niebieskie dobre.

I tak mu ciśnie temu Misiu i tak mu podtyka a z Młodego wycieka witalność, a z Purpli wycieka cała masa innych rzeczy, a szczególnie wyrazy na K, CH, i P. To dobrze że Purpla jest cykor i wie, że przy ludziach nie puszcza się bąków i jeszcze kilku innych rzeczy się nie robi. Bo gdyby nie wiedziała, albo nie stałby jej przed oczami obraz jej własnej matki z TYM wzrokiem, to poszłaby na pewno do tego sklepu dwa obok, kupiłaby ten duży talerz z wystawy co jest w promocji, bo ma ciągle na sobie renifera, a potem wróciłaby i z całej siły roztrzaskała Strusiowi na łbie.

Ale zmęła to w sobie. Na szczęście. Jej i nie tylko.

Ale jeszcze to ej – PRZECZEKAŁA !!!!

Przeczekała i jak tylko Struś osłabł, to wzięła Młodego i poszli do tego sklepu po te kretyńsko drogie tenisówki, bo nie miała argumentu, żeby nie iść, kiedy Młody walnął

– A ty takie masz! Twoje nie były drogie?

I potem w tym sklepie musiała przepraszać Strusia, bo tak to ogarnął, że jak się nie zawiąże sznurówek, to buty kłapią .

-One kłapią jak się chodzi…. – powiedział Młody i się zwiesił, a Struś tylko na to czekał i natychmiast wystartował a takimi adidasami, że topowe, że dla sportowców, że do biegania, że boost, że żel w podeszwie i takie są jak skarpeta, i kolor i wogóle profeska, a okazja bo pół tego kosztują co te tenisówki i mama Ci pokaże – NIECH POKAŻE – jakie ma od nich pięty obdarte.

A ona miałą obdarte i pokazała.

I dobrze że ten talerz to tylko w myślach, bo co do przepraszania, to również w myślach i tak oto Purpla zachowała godność, a to duża była ulga.

I już miała się ona pochwalić za wstrzemięźliwość, kiedy przy kasie nagle zrobiło się cicho i nerwowo i te dziewczynki zaczęły szeptać oraz spoglądać.

-Czy to oznacza, że oto dowiem się, że zapłacę dwa razy więcej niż to, co myślałam, ze zapłacę, a co wynika z ceny na opakowaniu?- rzekłą Purpla prostując się za pomocą świeżo odzyskanej godności, co niezaprzeczalnie musiało zostać zauważone przez dziewczynki ekspedientki, bo zaczęły dodatkowo łypać zza maseczek moro oraz z czaszką.

-Bo te buty kosztują dwa razy tyle i tu jest pomyłka. Czy byłaby pani w stanie zapłacić właściwą cenę?

A ponieważ Purpla była napompowana godnością osobistą oraz sukcesami wychowawczymi z przedpołudnia, to opanowując drżenie rąk i trzepotanie serca wyrzekła :

-Byłabym gotowa zapłacić cenę na opakowaniu, albowiem to jest informacja, na podstawie której klient podejmuje decyzję o zakupie i cena na opakowaniu jest obowiązująca (łojerombel, jaki to koszt emocjonalny… jaki koszt)

I znowu zrobiło się szepcząco, łypiąco, Purplę przeproszono, przesunięto na bok i wyciągano segregatory, papiery, sprawdzano, dzwoniono, warczono do siebie i takie tam. Dobre 7 minut. W normalnym świecie, w którym ludzie mówią co myślą, Purpla powiedziałaby, że co tu się wyrabia do hooya, ale ponieważ przymierzyła godność, odezwała się głosem wyraźnem i o barwie pogodnej:

-Bardzo przepraszam, ale na co ja czekam i co tu się aktualnie dzieje? (Odpierdala. Pomyślała, ze odpierdala. Nie tylko do hooya)

-Ustalamy

-A konkretnie co?

-no… kto jest winny…

– A mogłyby panie to poustalać sobie później, jak mnie obsłużycie?

-A wie pani, że jak pani nie zapłaci, to ktoś to będzie musiał zapłacić?

Uuuuuuuuu, nie dziś, kiedy Purpla wychowała, zmęłła i przyodziała godność

-Słabe… Szantażyk…Nakłanianie klienta do zapłacenia wyższej ceny niż ta na opakowaniu jest przestępstwem w myśl… (bo Purpla w międzyczasie wyguglała co stosowne, nie myślcie, że jakąkolwiek wiedzę w tym temacie posiada, ale wie, gdzie może ją posiąść i akurat miała przebłysk geniuszu czy intelektu ogólnie).

-Karta czy gotówka?

-Kartą poproszę

A najfajniejsze było, że jedna z tych dziewczyn wyraźnie nie lubiła reszty. Cała ta sytuacja ją pochłonęła na tyle, że przerzucała wzrok z zamieszania na Purplę, na zamieszanie, na pudełko z butami, na zamieszanie, na Purplę, a kiedy Purpla zaczęła się powoływać, uśmiechnęła się szeroko, puściła Purpli oczko i uniosła kciuk. Co Purplę szalenie ubawiło i poczuła się jakby razem dowaliły klasowym kujonkom co tak naprawdę nie przeczytały tych lektur, tylko streszczenia i to te z kiosku, co nikt się pod nimi nie podpisał.

Purpla wie, że laski będą się musiały głowić i trudzić, ale wie też, że gdyby spróbowały metody innej niż szantażyk, to poszłoby im lepiej.

A poza tym ta godność.

Nie godziło się zgiąć kręgosłupa, co się tak wsparł.

Powinnam sobie powiesić na drzwiach, że dobiegam do furtki w pięć minut.

Wasza Purpla

Nie przypuszczałam

Mogłabym się przywitać, ale nie bardzo wiem jak. Poza tym – nie bardzo wiem co niby miałabym powiedzieć.

Witajcie znowu? No nie za bardzo, bo tamto to nie to samo i nie wcale znowu, tylko po nowemu, więc niejako zupełnie inaczej. Rozczaruję pewnie tych, którzy pamiętają i przyszli czytać o Rybach, bo nic nie będzie. Ani-kurna-trochę. Spuściłam wodę z akwarium i przyklepałam łopatą. Niech trwa.

Wiele z tego, co było, jest zupełnie inaczej i całkiem mi z tym dobrze. Cieszę się? No nie za zbytnio, bo to co czuję przede wszystkim to jest ulga jak cholera, taka na maksa, jakby wydłubać kamień z filcu w gumiaku. Musiałam się nauczyć rzeczy, którymi się brzydzę, a które z łatwością przychodzą pryszczatym nastolatkom i myślę sobie, że to w ciul niesprawiedliwe. Dodatkowo efekt jest jaki jest i spuśćmy nad tym zasłonę czego-tam-sobie-ktoś-życzy, byle szybko i po cichu. Dodam, że planuję się doskonalić i gmerać w tym dziadostwie, aż w końcu uznam, że z gówna bata nie ukręcisz i pokocham to co jest, dokładnie tak jak się lubi to, co się ma bo na lepsze to już jakby późnawo.

Będzie za to o tym, o czym zawsze było, czyli o Purpli. I o tym co się jej przytrafia. I o tym co się przytrafia tym, którzy znają Purplę, ale w taki sposób jak to widzi Purpla, bo ona się nie zastanawia czy jest inaczej, tylko widzi tak, jak jej dobrze.

Będzie o tym, co myśli Purpla. W różnych okolicznościach przyrody. A bywa, że tu się sporo dzieje i nie zawsze tak, że Purpla jest z tego dumna.

Poza tym będzie pewnie o wielu innych rzeczach, których Purpla nie jest świadoma, nie spodziewa się, nie potrzebuje ich i jednocześnie nie może się ich doczekać :D.

Oraz będzie o tym co było, bo Purpla się posunęła, a wiadomo, że ulubioną formą perwersji u staruszków jest zamęczanie innych swoimi wspomnieniami, więc Purpla sobie w życiu tego nie odmówi.

To tyle.

No dobra.

Tęskniłam 😉

Wasza P.

No, w raju, jak to w raju,
zielono i wesoło,
obiady, gadu-gadu,
wieczerze i tak w koło.

K.I.Gałczyński – „Ballada o trzech wesołych aniołach”